|
Blog > Komentarze do wpisu
„Opowiadania z Matisse’em w tle” - A. S. Byatt
Może Matisse nie należy do moich ulubionych malarzy, ale z ciekawością sięgnęłam po maleńki zbiorek trzech opowiadań inspirowanych twórczością tego właśnie pana. Wyszłam z założenia, że jeśli nawet nie przypadną mi one do gustu, to strata czasu będzie raczej niewielka. Oczekiwałam niemal analizy dzieł Matisse'a i nie dostałam tego. I cieszę się. Bo wbrew pozorom Matisse nie był głównym bohaterem tych opowiadań, lecz zaledwie przyczynkiem do opowiedzenia trzech historii o kilku kobietach. Został tu, moim zdaniem, potraktowany dość instrumentalnie. A te kobiety (przynajmniej niektóre) są mi w pewien sposób bliskie. Choć może „bliskie” to nie jest dobre słowo - może lepiej by było, gdybym powiedziała, że je rozumiem. Bo kogo my tu mamy? Starzejącą się kobietę, która przychodzi do zakładu fryzjerskiego, w którym wisi „Różowy akt”, gdzie zmuszana jest do głupawych rozmów z fryzjerem. W lustrze kontempluje swój własny wizerunek, który coraz mniej się jej podoba. Widzi obcą, coraz starszą twarz. I słucha paplaniny Luciana, który ma dylemat, czy powinien wiązać swą przyszłość z młodą dziewczyną, czy może jednak „przełknąć” grube kostki własnej żony i pozostać z nią. Mamy też zabieganą matkę, żonę, gospodynię - z pozoru kobietę sukcesu - która jest niespełniona w swej pracy. Pisze głupawe artykuliki do równie głupawego kolorowego tygodnika dla kobiet i przypomina sobie, że miała marzenia. Porzuciła je dlatego, gdyż chciała zapewnić twórczą atmosferę swojemu mężowi, który pragnie zgłębić istotę koloru u Matisse'a. Ogromną pomocą w jej codziennej walce i zachowaniu coraz bardziej zagrożonej równowagi jest prosta pani Brown, która ubiera się w dziwnie i kolorowo - i nie przeszkadza jej zestawienie różu i pomarańczowego. Są jeszcze dwie kobiety - wykładowczyni studiów gender i studentka pisząca pracę u znawcy Matisse’a. Studentka, która nie godzi się na wizję kobiety w ujęciu tego artysty. Nie podoba jej się to, że jego kobiety są tylko ciałem bez twarzy. Bo sama jest kobietą bez ciała - pięknego ciała. Podobały mi się te krótkie chwile spędzone z panią Byatt. Podobała mi się możliwość zajrzenia za kulisy codziennego życia kilku obcych kobiet. Podobał mi się jej plastyczny język i próba nazwania tego, co czasem wymyka się słowom. Podobały mi się kolory. Doktor Himmelblau [...] nosi kostiumy w miękkich, głębokich, nie całkiem pospolitych kolorach śliwki, sadzy, czarnego tulipana, ciemnego mchu, i bawełniane koszule o czystych krojach [...] w równie czystych kolorach najbledszej cytryny, gęstej śmietany, barwinka, spłowiałego płomienia. Widzę doktor Himmelblau, widzę jej strój, jej szafę odmalowaną jednym zdaniem. wtorek, 13 października 2009, vmr
Komentarze
lilithin
2009/10/14 16:52:05
Bardzo lubię związki literatury z malarstwem, a Matisse'a też cenię. Rozejrzę się za tą książką.
vmr
2009/10/14 19:40:40
Też bardzo lubię takie powiązania, a tu nie są typowe. Miła lektura na pół wieczoru. :)
peek-a-boo
2009/10/14 19:58:21
No prosze, a mnie powiedziano ze opowiadania Byatt nie sa najlepsze i w rezultacie zrezygnowałam z pozyczenia tej ksiazki przy ostatniej bytnosci w bibliotece. Nastepnym razem już tego nie zrobie! A przy okazji, jak juz zasmakowałas w Byatt, to goraco polecam jej "Opętanie". To jest dopiero coś!
vmr
2009/10/15 00:16:27
Peek-a-boo, dzięki, dzięki. Bo ja nigdy wcześniej nie miałam przyjemności z tą panią. Jutro idę do biblioteki, więc naiwnie zapytam o "Opętanie". ;)
|